Kilkakrotnie w czasie mojej „kariery” na listach dyskusyjnych zastanawiałem się nad napisaniem FAQ. W sumie jedyne, co mnie powstrzymywało, to fakt, że FAQ czytają generalnie wyłącznie ludzie, którym są one niepotrzebne. Nie będę tutaj pisał takiego działo, zajmę się za to jedną rzeczą, która tkwi mi jak sól w oku – budowaniem spójnych światów.
Wielokroć w czasie dyskusji nad jakimś bardziej lub mniej absurdalnym elementem świata WFRP (jeden z systemów RPG) natykałem się na pewien mur nie do przebicia – „przecież to fantastyka! Tu nie musi być tak, jak w realnym świecie!”. Najczęściej oznaczało to po prostu „nie mam wiedzy o temacie i mam ją gdzieś”. Weźmy przykład krasnoludów z siedmioręcznymi patelniami. Dla nieznających tematu – grafiki do WFRP i stowarzyszonego z nim (ostatnio jest raczej odwrotnie) systemu bitewnego ukazują owe krasnoludy z jakimiś monstrualnymi toporami, o liściach tak szerokich, że niemal zrośniętych w patelnię i ważących na oko ze 20kg. Nie będę tłumaczył dokładnie czemu, nie miejsce tu na wykład z używania broni białej, w każdym razie walka urządzeniem o takim kształcie jest absurdalna i samobójcza, zaś próba używania oburęcznie czegokolwiek, cięższego od jakichś 5-7kg jest absurdem. Podwójnym absurdem w przypadku kurdupla, któremu powinno zależeć na zwiększeniu zasięgu, nie na jego wyzerowaniu. „Ale to fantasy! Tu nie musi być tak samo, jak w naszym świecie!”. Wała nie musi. Grawitacja – co widać po kształcie ludzi i roślin – jest taka sama. Prawa bezwładności są takie same. Masa działa tak samo. Kończyny i mięśnie ewidentnie zbudowane są tak samo. To oznacza, że wszystkie czynniki mające wpływ na sposób i łatwość używania danej broni są identyczne jak w naszym świecie. Nie musiało być tak samo, ale autorzy napisali rzecz tak, że jest. I to prowadzi nas prosto do proporcji mleka i herbaty w budowanym świecie.
Bardzo lubię bawarkę. Bawarka to herbata z mlekiem. Strasznie nie znoszę mleka, nie szaleję za herbatą. Kto ma inaczej niech zmieni to sobie na lody z czekoladą, colę z lodem, cokolwiek. Taką herbatą z mlekiem są światy fantastyczne. Nigdy nie są fantastyczne całkowicie, bo nie bylibyśmy ich w stanie pojąć i po kilku stronach książki cisnęlibyśmy ją w cholerę. Nie są też całkowicie realne, bo nie były fantastyką. Clou wszystkiego polega na dobraniu proporcji. Ekstremalnie rzadko widzimy światy, w których wywalono do kosza fizykę newtonowską. Istnieje tarcie, grawitacja, bezwładność, prawidłowo funkcjonują trzy zasady dynamiki. I nic dziwnego, bo z ową dynamiką newtonowską jesteśmy tak zżyci, że od samego myślenia o świecie, który jej nie przestrzega boli łeb. Nawet w wizjach sennych i całych sennych światach ludzie chodzą (grawitacja, tarcie, bezwład), otwierają drzwi (ruchy jednostajne, przyspieszone, znowuż tarcie, bezwład, grawitacja) etc. Kiedy ktoś postawi to na głowie, rzadko potrafi utrzymać na dłużej a i tak ucieka w naszą znaną dynamikę. Przykładem Amber Żelaznego i gonitwa przez Cienie – jeden z nich jest ogródkiem skalnym, w którym skały pływają jak statki waląc o siebie, zderzając się i odbijając. Niby grawitacja postawiona na łbie, ale i tam bohater skacze z głazu na głaz, biegnie – wszystko po staremu.
Jako się rzekło, fizyka świata fantastycznego najczęściej jest tożsama z naszym. Jeśli jest to SF powstaje fizyka + dodatki (czyli nieznane obecnie wynalazki i technologie), jeśli fantasy to najczęściej fizyka + magia. Czyli owe nadbudowy są dodatkami, nie determinantami. Co to oznacza? Że prawa walki, broni, zdobywania pozywienia, rolnictwa, architektury, budowy statków, żeglugi i tak dalej są i-de-nty-czne jak w naszym świecie. Broń magiczna może się zachowywać jakkolwiek, budynek magiczny może być w połowie zgięty o 90 stopni, magiczny statek żaglowy może rozwijać 70 węzłów, ale niemagiczny nie może. Nie może z dokładnie tych samych przyczyn, dla których nie może w naszym świecie. Co oznacza, że jeśli autorowi przyszło do głowy swój świat zabudować jakąś przedziwną architekturą, niech lepiej pogada najpierw z historykiem architektury, czy coś takiego jest możliwe. Jeśli postanowił sobie, że statki i okręty elfów będą szybsze od ludzkich, niech pogada z kimś, kto zna się na marynistyce i niech ten mu rzecz usystematyzuje. Jeśli chce wprowadzić jakieś nowe bronie do swojego świata, powinien porozmawiać z kimś, kto na broni białej się zna i to od strony użytkowej, nie albumowej. I bardzo, bardzo (bardzo) przydaje się sięgnięcie do historii naszej planety i wzięcie sobie z niej co mniej znanych perełek. Fantastyczność broni białej Hindusów bije na głowę wszelkie wynalazki ćwoków od DD (Dungeons and Dragons, kolejny system RPG) i dało się jej używać, bo była używana. Łuk elfi nie będzie lepszy tylko dlatego, że zrobiły go elfy, może natomiast być lepszy, bo jest refleksyjny w czasie, gdy ludzie używają kiepawego japońskiego. Jeśli autorowi zechce się porozmawiać z historykiem czy antropologiem, często dostanie od niego zabawki, o których mu się nie śniło i zupełnie realne. Podobnie jest ze społeczeństwem, ekonomią, taktyką wojenną, handlem – najlepiej porozmawiać z kimś, kto się na rzeczy zna i to na etapie projektowym, nie zaś pokazywania gotowego dzieła.
Czy bez tego wszystkiego da się odnieść sukces? Pewnie, że się da. „Achaja” sprzedała się świetnie, chociaż naprawdę trudno tam znaleźć jedną rzecz, która ma jakikolwiek sens i trzyma się w jakikolwiek sposób kupy (mówię o części pierwszej, druga i trzecia to studenckie porno, niewarte wzmianki). „Wiedźmin”, zbudowany z dykty i sklejki poszedł świetnie – talent pisarski potrafi skompensować olewactwo przy budowie świata. Rzecz jednak w tym, że powieści Lema pisane w pierwszej połowie poprzedniego wieku dalej sprzedają się świetnie, zaś o „Achaji” za lat dziesięć nie będzie pamiętał nikt. Nie muszę chyba mówić jak starannie odrobił swoją pracę domową dziadek Fantastyki zanim stworzył gatunek? Byłoby bardzo miło, gdyby wszyscy młodociani autorzy i od opowiadań i od powieści wryli sobie w głowy, że skoro Tolkien, ze swoim olbrzymim talentem, musiał to tym bardziej muszą oni.