Do moich przyjaciół, gyrosów.

Z potteromanią zetknąłem się podobnie jak większość Polaków – przeczytałem cośtam w prasie. Wzruszyłem ramionami – kolejna rozdmuchana rzecz. Miałem nieszczęście zetknąć się
z intensywnie reklamowanym Carrolem i miałem jeszcze po tym kaca – facet, który jedno zdanie potrafi rozciągnąć na trzy strony, naprawdę niesamowite. Potem o Potterze było
coraz głośniej, niektórzy moi znajomi przeczytali go i podzielili się wrażeniami, a jeszcze chwilę później w Internecie łeb podniosło Antystado.

flock-of-sheep-49667_640Zanim wytłumaczę osssochozzzi, powiem dlaczego nie chciałem wówczas przeczytać Pottera – zwyczajnie nie miałem ochoty na baśń. Byłem świeżo po nieudanym szturmie na Władcę Pierścieni: powieść, którą zaczytywałem się jako dziecko okazała się dla mnie nie do strawienia, była zbyt baśniowa, wymagała zbyt wielkiego zawieszenia niewiary. Nie byłem tym faktem zachwycony, nieumiejętność przeczytania Trylogii odbierałem trochę podobnie, jak mógłbym odbierać bezsenność, gdyby nagle mnie trafiła – jako rodzaj kalectwa. Kiedy więc pewnym wieczorem JeRzy namawiał mnie na Pottera wykręcałem się – nie miałem ochoty na coś takiego, zupełnie nie miałem.

Na Agorze (forum dyskusyjne portalu Valkiria) doszło do kłótni o Pottera i tam zderzyłem się bezpośrednio z Antystadem. Czas wytłumaczyć co to takiego. Jeśli chodzi o mody, ludzie poruszają się stadnie. To a to jest na topie, tego a tego się nie robi. Większość z tych rzeczy okazuje się chwilowym feblikiem, stado zapomina o nim po roku-dwóch. Część okazuje się czymś trwałym, co w ludziach zostanie, tak jak zostali w ludziach Dire Straits, czy Pink Floyd, a ślad kompletnie zaginął po różnych hitach sezonu, jak Criss Cross i podobnych. I tu dochodzimy do Antystada.

Antystado porusza się identycznie jak Stado, ale znajduje się po drugiej stronie osi – ma znak minus. Jeśli Stadu podoba się książka, Antystado będzie na nią pluć. Jeśli
Stadu coś się nie podoba, Antystado wychwali to pod niebiosa. To trochę jak z Francją i USA – gdyby prezydent Stanów Zjednoczonych stwierdził, że Paryż to piękne miasto i
należy je koniecznie zachować, Francuzi następnego dnia wysadziliby sobie stolicę w powietrze. Stado Potterem się zaczytywało. Antystado, reprezentowane na wspomnianym
portalu przez licznych egzaltowanych szesnastolatków ogłaszało dumnie ?nie czytałem i nie zamierzam czytać, ale wiem, że to gówno?. Ach jak intelektualnie i offowo musieli
się czuć, gardząc pulpą dla mas! I poniekąd zmusili mnie do przeczytania owej książki. Bo widzicie, mili moi – Stado jest mi obojętne. Czasem biegam z nimi, czasem pasę się
osobno. Antystadem gardzę jako bandą napompowanych kretynów, którzy samych siebie mogą zdefiniować tylko w opozycji do czegoś innego – jako bezwolną tępą masą, która zawsze
zatańczy dokładnie odwrotnie, niż muzyczka zagra. Zirytowali mnie bardzo, poszedłem do supermarketu i kupiłem czteropak Pottera – całość jak na ówczesne czasy.

Jaka była moja opinia przed czytaniem? Byłem pewny, że popularność tej książki nie może się brać wyłącznie z marketingu. Marketingowo napompowywane były dotąd różne Whartony,
Carrole i podobne i bez skutku większego, niż chwilowa histeria. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że spece od marketingu nagle dostali klucze do Orbitalnych Laserów Kontroli
Umysłu i dzięki nim oderwali dzieci od popełniania zbrodni ludobójstwa za pomocą Sony Playstation. Coś w tej książce musiało być. I było – przeczytałem pierwszy tom, ot,
fajna bajeczka. Drugi – wsriorbało mnie jak woda Titanica. Jestem obecnie przekonany, że jest to jedyna od mniej więcej dziesięciu lat pozycja fantastyczna, która przetrwa
dekady.

Co z tego? W sumie nico. Potter to dla mnie okazja do pewnej przestrogi. Choćby kto diabli wiedzą jak protestował – potrzebuje ludzkiej akceptacji. I ludzkiej i swojej.
Wielki indywidualista Beksiński przyznał, ze gdyby nie było publiczności, to by nie malował. Istnieją sposoby zdobywania takiej akceptacji łatwe i te trudne. Łatwym jest
właśnie bieganie z Antystadem. Pluń na coś popularnego i od razu, uoooooo! Offowość aż bije przez pory skóry, natychmiast zbierają się (w Internecie) hordy nastolatków,
którzy przyklasną i poniosą pałeczkę. O jak miło! O jak intelektualnie! O jak alternatywnie! Wszyscy, tylko nie ja! Ja! Duch! Ja! Nie część masy, ja, sam!
Dupa, mili moi. To nie jest sposób na wyrwanie się z masy, to jest pewny sposób na znalezienie się w masie kretynów. Bo widzicie – Stado nie ma tak naprawdę pasterza, nie
umawia się, gdzie pójdzie, nie pasie się pod nadzorem jakiegoś Obersturmbannführera. O tym, co jest na topie, stado decyduje w dużej mierze niezależnie od siebie – ot, kilka
tysięcy owiec zaczyna nagle iść w tym samym kierunku i dopiero za nimi idą inne. Część tych owiec kopiuje bezmyślnie zachowania pierwszych prowodyrów, ale większość zeżarwszy
trochę trawy z nowego pastwiska ocenia jej smak – jeśli nie smakuje, to wyplują. Dlatego niektóre sztucznie kreowane mody zdychają natychmiast – Stado ich nie podchwytuje. W
przynależności do Stada, czy to chwilowej, czy długotrwałej, nie ma nic hańbiącego. Hańbą i objawem głupoty jest należenie do Antystada. Bo Antystado nie ma wolnej woli, nie
ma żadnej swobody decyzyjnej, o niczym nie decyduje, nie ma własnych gustów i własnych opini. Jest tylko i wyłącznie lustrzanym odbiciem i niczym więcej – być może to stąd
bierze się ten bezsilny gniew, ta furia wszystkich Anty. Każdy członek Antystada jest ledwie karykaturą, cieniem członka Stada, kimś, kto próbuje się wyróżnić w najbardziej
prymitywny i absurdalny sposób – odbierając sobie wszelką tożsamość.

Autor

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.