Popłuczyny po Dziadziu Mochockim, czyli badziewne o efektach specjalnych ględzenie

Dużo mówiono w miejscach najróżniejszych o efektach specjalnych, o ciągłym postępie techniki komputerowej, coraz to nowych cudach, które z pomocą komputera da się osiągać w filmach i o tym jak to komputer wyprze aktorów. Czyli wiadomo już o czym będzie felieton, prawda? Dziadzio Mochocki pisał o żenującym spektaklu efektów specjalnych w Gwiezdnych Wojnach III – Powrót Anakina do Kina, który to spektakl wymagał nadmiernego zawieszenia niewiary w zawieszenie niewiary. Pan Lucas z kolei dłuższy czas temu powiedział był, że pierwsze trzy części zrobił nie dla, broń Boże!, obrzydliwych pieniędzy, ale dlatego, że technologia efektów specjalnych w końcu zrobienie owych części umożliwiła. Co dowodzi przy okazji tego, że i Amerykanie są podejrzliwi wobec pieniędzy i sukcesu.

Looks-Shopped-Tell-By-PixelsJakiś czas temu pewna artystka zawiesiła fiuta na krzyżu i zaczęła się do niego żarliwie modlić, żeby ktoś ją podał do sądu i wyciągnął z całkowitego nieistnienia. Jej życzenie zostało spełnione i przy okazji zainicjowało olbrzymią debatę o granicach sztuki i tym, czy artystka je przekroczyła, czy też nie. Nikomu jednak nie przyszło do głowy postawić ważniejszego pytania – czy sklejenie dwóch symboli w zupełnie bezmyślny sposób w ogóle jest sztuką, a twórczyni artystką. I naprawdę podobnie jest z efektami specjalnymi.

Za powszechną prawdę przyjmuje się, że ich jakość rośnie i możliwości są coraz większe. Jest to niemal aksjomat, nie ma z nim dyskusji. Nikt nie zastanawia się czy technologia jest coraz lepsza, jedynie, czy jest używana właściwie, czy nadużywana. Błąd w założeniach wymusza błąd w wynikach. Efekty specjalne się nie rozwijają, one się degradują. Nawet jeśli – co pozostaje do udowodnienia – możliwości techniczne są coraz wyższe, umiejętność ich wykorzystania jest bliska dna. Dlaczego? Otóż… zastanówcie się co to są efekty specjalne? Większa część filmu to ciągłe fotografowanie stanu faktycznego – człowiek rozmiarów człowieka, dom, samochód – wszystko realne obiekty, wszystko pokazane w filmie dokładnie tak, jak się działo. Kiedy widzimy na ekranie jadący samochód nie myślimy „ale efekty specjalne!”, prawda? Jest dla nas oczywiste, że sfilmowano rzeczywisty, jadący samochód. Efekty specjalne są sposobem pokazania czegoś, czego w studiu stworzyć się nie da, lub – ostatnio – nikomu się nie chce. 500-metrowe fale (kto da więcej!), wybuchy wybuchających wybuchów, trylion pedrylionów Rohirrimów szarżujący na septylion dupylionów orków, co na filmie wygląda po prostu jak migracja lemmingów. W studiu się tego nie zrobi, ale… efekty specjalne powinny pokazać to tak, jakby wyglądało naprawdę, czyż nie? I to prowadzi mnie do mojej tezy. Mówi się, co jest bzdurą, że najlepsza muzyka filmowa to taka, której w filmie nie słychać. Ja mówię coś takiego o efektach specjalnych – one nie powinny wyglądać specjalnie. Powinny wyglądać tak, żeby człowiek myślał (na poziomie instynktu, emocji oczywiście), że ogląda realną sfilmowaną rzecz, nie dzieło komputera. Z całym szacunkiem dla animatorów Golluma i wszystkich zachwycających się owymi animatorami i ich dziełem, Gollum ani przez jeden moment nie wygląda realnie. Szarża Rohhirimów na Orki wygląda po prostu kretyńsko, jak jakieś ruchy Browna. Czy projektowanie tej sceny odbywało się w rytmie pokrzykiwań „nie, mało, jeszcze miliard!”? Szarża jakichś pięćdziesięciu rycerzy w Bravehearcie wygląda sto razy bardziej przejmująco i miażdżąco, niż ta czarna ciecz w którą zamieniają się jeźdźcy w animacji komputerowej w LotR.

Przypomnijcie sobie Obcego II – to film, ktory świetnie ilustruje to, o czym mówię. Perfekcja efektów specjalnych w tym filmie była taka, że na owym poziomie emocjonalnym nie miało się wątpliwości, że widzimy autentyczną, strzelającą broń, autentyczne obce stworzenia, autentyczną technologię. Podobnie jest z myśliwcami i walkami w Gwiezdnych Wojnach IV-VI, podobnie z Odyseją Kosmiczną – efekty specjalne nie grają tam roli pierwszoplanowej, nie zmuszają nas do podziwiania się, ale stanowią integralną część filmu, nie rozpraszają, nie sprawiają, że zapominamy o akcji. Nie jest tak z Yodą z SW II, mającym parametry piłki kauczukowej i zaprojektowanym chyba przez ludzi grających za dużo w Tekkena. Jak można sobie przypomnieć o czym właściwie jest film, skoro przez kilkanaście minut widzimy na ekranie sfilmowaną konsolową grę, w którą bawią się technicy? Można od czasu do czasu pomyśleć „fajnie to zrobili”, ale właśnie to oznacza klęskę filmu – efekty specjalne przestają być jego częścią a film staje się dla nich pretekstem. Dlaczego? Przecież nie stałoby się tak, gdybyśmy choć przez chwilę byli w stanie – na poziomie emocjonalnym, powtarzam! – uwierzyć w realność tego co oglądamy. Ale nie jesteśmy, te rzeczy nie wyglądają ani odrobinę realnie, a pogarda dla fizyki, która wydaje się być wbudowana w zawód technika od efekciarstwa wcale filmom nie pomaga. Dlatego mówię – nie ma żadnego rozwoju komputerowych efektów specjalnych. Komputer, czy raczej używający go technicy, spowodowali degradację, regres efektów specjalnych. Nie stają się coraz lepsze, stają się coraz gorsze, nudniejsze, coraz bardziej niemożliwe do uwierzenia.

Przypomnijcie sobie scenę kuszenia Galadrieli. To jest dobra aktorka, zagrałaby to, naprawdę dobrze by to zagrała. Nie dano jej szansy. Zastąpiono ją Archonem ze Starcrafta, zmieniono głos na Dimmu Satan Najt?uisz Borgir wymazano aktorkę ze sceny, żeby wykonać tysiąc razy gorszą robotę, niż ona sama by wykonała. Po nic. Bo można. To nie jest rozwój – to jest regres. Cała dyskusja o rozwoju technologii opiera się na złym założeniu. To nie żadna sztuka, to tylko głupio umieszczony fiut na krzyżu. To nie rozwój, to regres.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.