Rytuały Larpowe: Czemu Są Chujowe

"Trzeba odprawić rytuał". Te słowa napełniają wielu larpiaków (w tym mnie) grozą.

A mogłem sobie ułożyć życie inaczej. Mogłem w tej chwili zbierać szparagi w Niemczech, mogłem młotem rozwalać statki na wybrzeżu Indii, mogłem chodzić na czworaka po lesie i lizać losowe grzyby, albo zostać w domu i wbijać w futrynę gwoździe czołem. Zamiast tego będę teraz patrzył przez 40 minut jak kilku ludzi krzyczy albo szepcze do nieba w rozpaczliwej próbie wzbudzenia w obojętnych widzach... czegokolwiek.

Czy tak musi być? Nie musi. Ale najczęściej jest. W całym swoim larpowym życiu brałem udział w jednym naprawdę świetnym rytuale. W kilku przeciętnych. W wielu naprawdę koszmarnych. Koledzy prawie trzymali mnie za ramiona kiedy kilkudziesięciu siedzących w kręgu larpiaków próbowało namówić bogów do powrotu, przy czym jedna larpetka wyjęła gitarę i zaczęła śpiewać antykomunistyczny protest-song „Miejcie nadzieję, nie tę lichą-marną”. O niczym tak wtedy nie marzyłem, jak zobaczyć ją w naszyjniku z tej gitary.

Skoro napisałem, że może być inaczej, to muszę się z tego jakoś wypłacić. Zaczynajmy.

Na początku musimy sobie określić, co to jest rytuał!

Nie, xd. Nie musimy. Wszyscy wiecie, co to jest rytuał i co się będzie działo kiedy ktoś mówi o rytuale. Natomiast pozwolę sobie podzielić je na dwa rodzaje:

Rytuały formalne.


Takim rytuałem jest na przykład prezydent Dadudełe przemawiający na grobach Larpiaków Wyklętych, akademia na zakończenie roku szkolnego, wmurowanie Kamienia Wungielnego w miejsce, gdzie stanie nowy pałac ZUSu. Ludzie wiedzą, że Okazja wymaga czegoś formalnego, przyjeżdżają garnitury, żeby to coś formalnego zrobić, wszyscy patrzą z mniejszą lub większą obojętnością, na końcu odkreśla się ptaszka, że coś formalnego zrobione zostało i rozchodzimy się do domu. Takim rytuałem jest też obecna msza katolicka.

Rytuały wspólnotowe.


Coś, co ludzie robią sami dla siebie, często nie zdając sobie świadomie sprawy z tego, że uczestniczą w rytuale. Wieczór kawalerski, rave party, koreański kimjang, śpiewanie razem przy ognisku, stypa, kibole, skandujący „Arka Gdynia Kurwa Świnia”. Takim rytuałem, rytuałem wspólnotowym, była kiedyś msza katolicka.

Napisałem wyżej o mutacji mszy katolickiej z rytuału wspólnotowego w formalny. Napiszę o tym kilka słów, to się potem przyda, ale jeśli masz to gdzieś – pomiń następny punkt.

Interludium, jak Msza z Rytuału Wspólnotowego ewoluowała w Formalny

Kościół, jako budynek, był czymś niesamowicie dobrze przemyślanym. I architektonicznie (gotycka katedra jest zupełnym cudem matematyki) i symbolicznie, i psychologicznie. Wchodzisz do kościoła przed tym, jak zniszczył go barok (zobacz sobie rysunki Katedry w Gnieźnie sprzed i po tej dewastacji). Jest ciemno. Wysokie, witrażowe okna wpuszczają przesiane, kolorowe światło, znacząc plamy światła i mroku. Jesteś w tym mroku, ale oświetla Cię piękne światło z Zewnątrz, na ścianach goreją święci i święte, przed Tobą płonie Krzyż – piękno, które widujesz tylko w tym budynku, obiecujące coś po śmierci. Kiedy kapłan obraca się do was plecami, prowadząc was ku temu płonącemu Krzyżowi, jego głos jest wzmacniany przez cały budynek tak, że dochodzi jakby zewsząd. W suficie wbudowane są małe kielichy – reflektory dźwięku, które zbierają wszystko, co mówi się albo śpiewa na dole i odsyłają wzmocnione, z dodaną głębią. Odkrywa się takie w zdewastowanych przez barok, albo modernizm kościołach, pokryte tynkiem i chujowymi złoceniami. Kapłan przemawia w języku, którego nie znasz, po łacinie. Wiesz, co znaczy ta konkretna modlitwa, bo słyszałeś/słyszałaś ją setki razy, ale łacina nadaje jej powagę i formalizm odcinający ją od codziennego życia – kojarzysz to sobie jako język Boga. W końcu śpiewacie wszyscy razem, znane wam wszystkim hymny, kościół amplifikuje je do potęgi, która niesie wszystkich. Jesteście jedną wspólnotą, czujecie to wszyscy. I wszystko, wszystko było zoptymalizowane pod poczucie Numinosum, niesamowitej obecności z Poza.

Piszę powyższe jako osoba, która Katolikiem nie jest, ale podziwia to, jak to było zaplanowane, zorganizowane, jak zbudowano pod to całe wzmacniające tę wspólnotowość budynki.

Obecnie idziesz do pustawego kościoła. Wszystko oświetlone jest sztucznym światłem – zimnymi LEDami. Nigdzie nie ma cienia, nigdzie nie ma tajemnicy, witraże przegrywają z potopem sztucznego światła, tym obojętnym triumfem technologii nad wiarą, cała bogata symbolika starego budynku jest przez to niszczona. Ludzki przełącznik, który mamy w głowie i przez który tak bardzo inaczej funkcjonujemy w nocy jest przestawiony na „dzień”. To, co kiedyś było filtrem pięknego światła zmieniło się w kolorowe okno. Masz takie w kiblu. Uniesiona monstrancja nie płonie jak słońce, ale jest po prostu dziwnym, miedzianym naczyniem, które ledwo widzisz. Kiedy kapłan, obrócony dupą do Chrystusa mówi do Ciebie, jego głos jest podchwytywany przez głośniki, sztuczny. Cała przemyślana konstrukcja kościoła jako urządzenia do kierunkowania dźwięku jest wyrzucona w rów (a też współczesne kościoły nie mają tej funkcji w ogóle), elektroniczny głos nie różni się od przemówienia dyrektora na koniec roku. Przy wspólnej modlitwie może coś jeszcze drgnie (choć ksiądz zagłusza ją bezproblemowo swoim mikrofonem – wszystko jest przecież o nim), ale wspólny śpiew to już porażka. Na dzisiaj wybraliśmy utwór, którego prawie nikt nie zna, dlatego wyświetlany jest przez projektor na wielkim ekranie, od razu ważniejszym od Krzyża i od ołtarza. Może i kilka osób próbuje śpiewać, ale tu wchodzi zakonnica na mikrofonie, stająca się natychmiast jedyną słyszalną osobą w kościele i śpiewająca tę pieśń z takimi ozdobnikami i trelami, że zniechęceni ludzie szybko odpadają i zostawiają ją samą. Jest to rytuał formalny, chujowy, aktywnie odpychający ludzi od uczestniczenia w nim. Larpowy.

Ale przecież ludzie CHCIELI rytuału

Rytuał jest z nami, z ludzkością, od zawsze. Rytuały formalne odprawiamy, bo czujemy, że trzeba, choć nikt się do nich za bardzo nie pali. Ale rytuały wspólnotowe zbierały ludzi zawsze, ludzie często czekali cały rok na kolejną iterację. Czekali, bo uczestnictwo w nich było przyjemnością, często ekstazą, czymś wielkim i ważnym. Jeśli na larpie ludzie jęczą z grozy, słysząc o rytuale, to coś poszło skrajnie nie tak. I najczęściej poszło skrajnie nie tak, bo rytuałów wspólnotowych już prawie nie mamy (inne cywilizacje: a i owszem), rozpadliśmy się na singletony bez poczucia wspólnoty (nie rozstrzygam gdzie kura, a gdzie jajko) i niemal wszystkie rytuały, które znamy i w których w życiu uczestniczymy, to te formalne. Te chujowe. Na larpie tłuczemy je tak samo, jak tłuczemy je w życiu – z poczucia obowiązku, bo trzeba.

Człowiek ma wbudowaną potrzebę wspólnoty, bez której wariuje. Nie, nie każdy. Są ludzie, którzy autentycznie nie nudzą się sami, którzy nie potrzebują innych, albo mogą ich widywać raz na rok. Ale pustelnik nigdy nie był normą. Człowiek z garba krzywej Gaussa potrzebuje wspólnoty i to nie tylko tego, że widuje innych ludzi i mówi im „dzień dobry”, ale też poczucia, że są jednym plemieniem, że są „w tym” razem, czym by „to” nie było. Pamiętacie, z jaką odrazą zareagowaliśmy na celebrytów, którzy ze swoich wypełnionych płatkami róży basenów oznajmiali nam w trakcie Krowidu, że „wszyscy jesteśmy w tym razem”? Nienawidzenie ich stało się dla nas realnym rytuałem wspólnotowym, bo kim byśmy nie byli razem, to oni na pewno nie byli jednymi z nas. To „jednym z nas” jest istotne. Naprawdę ważne.

Dlatego ludzie, ludzkie plemiona, spotykały się razem. Ludzie razem tańczyli, razem śpiewali, razem kołysali się, razem jedli dziwne grzyby i razem mieli wizje, razem doprowadzali się do wycieńczenia, w którym mózg wchodzi w dziwne miejsca i człowiek staje się bardziej otwarty na innych, równie wycieńczonych tancerzy wokół. Powie wam to każdy, kto podskakiwał godzinę do rytmu naglących bębnów. Ludzie uczestniczyli i uczestniczą w takich rytuałach chętnie. I jeśli chcesz, żeby Twój rytuał na larpie nie był chujowy, celuj właśnie w rytuały wspólnotowe, nie formalne.

Zanim pójdziemy dalej – poniższy tekst może sprawić wrażenie, że Rytuał Formalny uważam automatycznie za chujowy. Nie jest tak. Ma on swoje miejsce, bywa potrzebny, zwłaszcza kiedy uda się w niego wpleść elementy Rytuału Wspólnotowego (złożenie przysięgi przez żołnierzy, kiedy recytują ją wspólnie za celebrantem). Wymaga jednak dobrego mówcy z dobrą dykcją, wymaga też umiejętności streszczania się. Nawet doskonałe przemówienie doskonałego mówcy staje się nudne i drętwe, kiedy trwa 20 minut. Na Flambergu panowała kiedyś zaraza: „wszyscy jesteście sparaliżowani, nie możecie się ruszać!” kiedy na środku kręgu dwóch enpeców wrzeszczało na siebie, co wywoływało intensywne efekty żyroskopowe u wywracających oczami ludzi. Żeby rytuał formalny był spoko i miał sens, powinien być krótki i dobitny. Rozwleczenie tego na godzinę właściwie gwarantuje, że to będzie ten moment larpa, który wszyscy będą wspominali źle i po którym będą jebać w trakcie rozmowy nad piwem.

Cechy rytuału wspólnotowego

Znowu piszę o tych częstych, nie o tych rzadkich. Oczywiście istnieją rytuały wspólnotowe nie mające części tych cech, albo mające przeciwne. Ale uwzględnienie tych cech daje duże szanse powodzenia.

Rytuał wspólnotowy jest prosty

Nie wymaga rycia tekstów, uczenia się na pamięć kiedy masz wstać, kiedy usiąść, kiedy leżeć, nie wymaga ćwiczenia z kolegami chodzenia w kółko w lewo a na sygnał Celebranta chodzenia w prawo. Zwłaszcza w kontekście larpowym, gdzie nie jesteście plemieniem przez 60 lat, ale przez trzy dni, nie możesz polegać na skomplikowanych układach i sekwencjach wydarzeń. Zupełnie idealny pod względem prostoty jest rytuał, który wciąga skutecznie ludzi zupełnie z zewnątrz, którzy nie wiedzieli nawet że będą brali w nim udział i łapią natychmiast, co mają robić.

Amerykańscy żołnierze, skandujący swój zaśpiew truchtowy nie muszą nawet znać jego słów – podaje je instruktor musztry, oni tylko je powtarzają:

Jeśli przyjrzysz się indonezyjskiemu kecakowi, to wyda się on z początku skomplikowany. Ale przyjrzyj się uważniej. Prowadzący ma dwie-trzy inwokacje, uczestnicy mają ze dwa responsy. Nie jest wymagana znajomość żadnego tekstu, w rytuale dosłownie nie ma ani jednego słowa. Na inwokację A odpowiadasz działaniem A, na inwokację B działaniem B, prowadzacy składa z tego coś wielkiego. Turystów, chcących wziąć udział w Kecaku uczy się tego w dziesięć minut:

Na rejwie nikomu w ogóle nie mówi się jak to będzie wyglądało i co ma robić, rytm robi wszystko. Widziałem swoją drogą sytuacje, gdzie ludziom, nie umiejącym w ogóle w bęben dano po bębenku i w ciągu pół godziny robili całkowicie ekstatyczne bębnienie, porywające wszystkich wokół. Bęben jest pierwotny, jest zupełnym czit kodem do ludzi.

Rytuał NIE jest krótki i MOŻE być wycieńczający

Jasne, wycieńczenie jest kontrowersyjne w obecnym larpówku, w którym ludzie jęczą pięć lat bo na larpie musieli przejść kilometr. Dlatego dobrze, żeby w rytuale brali udział tylko chętni, żeby nikt nie był do tego zagoniony. Natomiast co do krótkiego/długiego – jeśli starasz się, aby rytuał był krótki, to z góry podejrzewasz, że będzie chujowy i chcesz tę chujowość obciąć w czasie. Rób rytuał taki, aby był dobrym i wtedy ludzie będą rozczarowani, kiedy będzie krótki.

Co więcej – wycieńczenie, monotonność, repetytywność jest często narzędziem, używany przez rytuał dla osiągnięcia transu, albo stanu mu bliskiego. Wspomniałem, że brałem udział w jednym, świetnym rytuale – była to nocna modlitwa w kaplicy na zamku, która tak naprawdę składała się z recytacji tej samej, łatwej formułki (prostota!). Zmieniało się natężenie głosu, wspólna recytacja falowała, zanikała i wznosiła się, ale było to cały czas to samo. Przez cały czas tej modlitwy leżałem twarzą na ziemi. Nie wiem, ile to trwało. Dziesięć minut? Pół godziny? Ten zanik poczucia czasu wynika właśnie ze szczególnego działania mózgu pod wpływem powtarzalności i wycieńczenia, nawet tak niewielkiego, jakie wynika po prostu z klęczenia. Da się to zrobić znacznie mocniejszym.

Suficki Zikr składa się z rytmicznego biegania w kółko, ze zmianą co jakiś czas kierunku. Jedyne, co musi umieć uczestnik to ruszanie nogami i znajomość słów „la ilaha illa Allah” (nie ma boga prócz Boga). Potęga rytuału pochodzi od robienia tego samego przez kilkudziesięciu ludzi i ze zmęczenia, wręcz wycieńczenia, z transu, w który to wprowadza:

Rytuał nie składa się z samego gadania. Musicie COŚ robić razem i jednocześnie

Jeśli ustawisz w kółko ludzi i każesz każdemu z nich mówić coś o zmarłym, to ok, spoko rytuał, ale pustawy. Natomiast jeśli każdy z tych ludzi na zakończenie mówi „Był moim bratem” i wszyscy chórem powtarzają „był moim bratem”, to wyskakuje natychmiastowy mnożnik – formalne przemówienie staje się współnotowe.

Musi być czynność, którą wykonują na raz wszyscy, albo prawie wszyscy uczestnicy rytuału. Skandowanie jakieś formuły, rytmiczne kiwanie się, skakanie w rytm bębnów, uderzanie pięściami o kirys, nawet po prostu picie szota na komendę – musicie robić coś, co czyni was jednym i razem wiąże. Uczucie, które zna dobrze każdy, kto kiedykolwiek był w dobrze wymusztrowanej grupie (tak, musztra jest rytuałem!), albo kołysał się do bębnów, albo nawet razem z innymi klaskał do rytmicznej pieśni. Rytm jest tu Twoim przyjacielem, rytm bardzo łatwo wiąże wszystkich i niesie wszystkich. Zaśpiew jest lepszy od pieśni, skandowanie jest lepsze od powtarzania.

Rytuał NIE MA widzów, TYLKO uczestników

Jestem Wielkim Łojownikiem. Kiedy kapłani i różne podobne tałatajstwo zostaje w obozie, ja idę się napierdalać. To coś dla mnie, nie dla nich, oni są słabi. Ale nagle, wieczorem, słyszę, że kapłani będą odprawiali rytuał w lesie. Ale? jak to?? Sami? Beze mnie? Jak to – to nie jest dla mnie? Jak to – to nie jest o mnie? WSZYSTKO JEST O MNIE!!1111 MAM PRAWO !!1111111

Na pewnym larpie, na którym byłem, grupa ludzi ma wypędzac demona. Dowiedziawszy się o tym CAŁA LUDNOŚĆ wioski wychodzi patrzeć jak go wypędzają. Ludzie, którzy powinni w trakcie tego wypędzania zabić drzwi i okna gwoździami dygotać z całą rodziną pod łózkiem. Bo przecież JEST SCENA.

A jak JEST SCENA to ja MUSZĘ ją widzieć! W tym larpie, jak w ogóle w każdym, chodzi o mnie!

No więc właśnie nie.

Widzowie zmieniają rytuał wspólnotowy w rytuał formalny. Całkowicie inaczej zachowujesz się, kiedy wszyscy robicie coś razem, kiedy rzecz angażuje każdego uczestnika, a inaczej kiedy nagle jesteście na scenie, kiedy w odległości 10m stoją, przestępując z nogi na nogę i chrząkając wszyscy uczestnicy larpa, patrząc na was. Przestajecie być uczestnikami, stajecie się aktorami. I, jakby to kogoś nie obraziło, chujowymi aktorami. Bo bycie naprawdę dobrym aktorem jest serio trudne. We wszystkich teatrach polskich zbierze się może z dziesięciu dobrych. W polskiej kinematografii nie ma żadnego. W holiłódzie jest ich może z pięciu-dziesięciu. Bycie serio dobrym aktorem jest rzadsze od bycia fizykiem kwantowym. Miej trochę skromności i załóż, że nie jesteś dobrym aktorem. Że scena, która jest wielka i potężna, kiedy w niej uczestniczysz, jest drętwa i kiepska z zewnątrz (ODCZUWANIE emocji naprawdę nie przekłada się na DOBRE ODGRYWANIE emocji). To jest zresztą powodem, dla którego nagrania z larpów są najczęściej tak strasznym krindżem. Niemal na pewno nie jesteś dobrym aktorem. Ja nie jestem. Prawie nikt nie jest. Zmienianie rytuału wspólnotowego w formalny, aktorski, jest okropnym pomysłem.

Dlatego musisz umieć powiedzieć widzom „nje”. Żadnych widzów. W rytuale wspólnotowym są wyłącznie uczestnicy. Jesteście w tym razem i po zakończeniu będziecie związani czymś ważnym i wielkim (jeśli wszystko dobrze poszło). Jeśli rytuał ma być czymś dla was – nie może być widowiskiem dla innych. Tu wchodzi zjawisko naprawdę paskudne, kiedy jeden z uczestników zaprosił swoją dziewczynę/kolegę/szwagra, bo jest rytuał, będzie stać tylko z boku i patrzeć, nie będzie przeszkadzać, bo… BO JEJ TAM NIE BĘDZIE. Nje! Spierdalać!

„Przykład z Secesji rok temu: jeden ze zbrojnych pocztu de Brummera został opętany przez duchy kilku swoich zmarłych towarzyszy. Rytuał przeprowadzaliśmy wspólnie z Tomasz Kalinowski w lazarecie u Joanna Go przy scenie było jeszcze kilku towarzyszy naszego „pacjenta”. Mieliśmy dymiącą kadzielnicę. Kiedy zaczęliśmy rytuał, po kolei wzywaliśmy imiona tych duchów, żeby je wypędzać, a Łukasz Traczyk przypięty do stołu genialnie odgrywał osobowość każdego z nich po kolei. Kiedy my skończyliśmy egzorcyzmy, osłabieni osunęliśmy się na kolana, ale mogliśmy powiedzieć kilku osobom, które były przy nas, że się udało. Scena była bardzo immersyjna, jedna z najmocniejszych w jakich grałem przez te kilka lat. Udział brały tylko potrzebne osoby, minimum zbędnych gapiów. Trwało wszystko może kilka minut. A potem mieliśmy spokojne klimacenie przy odpoczynku.”


Karol Orłowski, wyboldowanie moje

Pobocznie: to samo dotyczy rytuałów, przygotowywanych i ćwiczonych przed grą. Przećwiczyliście scenę. Wszyscy, którzy tej sceny z wami nie ćwiczyli, będą w trakcie rytuału widzami. Wy będziecie aktorami. Spieprzyliście to samym sobie, nie sprawiliście, aby było lepszym dla innych.

Nie udawaj wspólnoty – zrób wspólnotę.

Miejsce Rytuału jest ważne

Jeśli rytuał wychodzi spontanicznie, to oczywiście jest gdzie jest, trudno. Natomiast jeśli wiecie z góry, gdzie ma się odbyć, to miejsce ma znaczenie. Jeśli będzie bębnienie, taniec, bieganie w kółku, to potrzebujecie płaskiego miejsca, jak polana albo po prostu łąka. Do przybicia kogoś do drzewa potrzebujecie odpowiedniego drzewa. Szukaj miejsc gdzie nie napatoczą się widzowie, gdzie – w miarę możliwości – nie będzie nawet słychać innych uczestników larpa. Odosobnienie jest naprawdę sporą wartością. Gwiazdy na niebie to olbrzymi plus i tu warto jest zrobić coś, co dla większości larpiaków jest niemożliwe – zgasić pierdolone, wszechobecne LEDy (nie, Twoja latarka nie wygląda jak ogień, ogień wygląda jak ogień). Ludziom jakoś dziwnie nie mieści się w głowie, ale zdolności adaptacyjne ludzkiego oka są niesamowite i w 10-15 minut zaczynasz wszystko widzieć w samym świetle gwiazd. Księżyc jest jeszcze lepszy. Protip: czerwone światło nie powoduje utraty nocnego widzenia, nie kurczy źrenicy. To dlatego wojskowi go używają.

Noc w lesie na współczesnym larpie:

Efekty Specjalne są mało ważne

Sztuczne ognie? Dymownica? Zielony proszek do ogniska? Ukryta wieżą USB która w odpowiednim momencie ryknie „MIŁOŚĆ MIŁOŚĆ W ZAKOPANEM” bo popierdoliły Ci się listy i weszła ta nekromantyczno-romantyczna? Wszystko fajnie, ale… po pierwsze jeśli te rzeczy są mocno technologiczne, to wyjmują Cię z rytuału. W odpowiednim momencie musisz wyciągnąć z kaletki pilota, wyczekać na moment A, nacisnąć czerwony przycisk, a siedem sekund później zielony – fajnie, ale już nie uczestniczysz w rytuale. Jesteś jego zewnętrznym animatorem. I nie bądź taki dumny z tego technologicznego horroru, który stworzyłeś, jest nieistotny wobec Mocy – co tak naprawdę oznacza, że te rzeczy nie dodają tyle, ile daje po prostu dobrze wytworzone poczucie wspólnoty. FXy są bardziej dla widzów, niż dla uczestników, a widzów ma tu nie być. Bębenek da pięć razy więcej, niż dymownica i sztuczne ognie.

Dlatego doradzam: jeśli bierzesz na ten rytuał efekty specjalne, to tylko takie, które mogą być WIDOCZNĄ częścią rytuału.

W trakcie tańca wyjmujesz z sakiewki proszek i ciskasz go w ognisko, ognisko bucha zielonym ogniem i dymem: dobrze.

W trakcie tańcza wypadasz, odchodzisz na bok, szarpiesz się z pilotem, klniesz, idziesz sprawdzić, czy power bank się nie odczepił, w końcu z krzaków wali w oczywisty sposób odtwarzana z głośnika Hedningarna: ŹLE. CHUJOWO. PRZESTAŃ!

„Larp Fort, dziady, frakcja chłopy- 5 lat temu.
Wioska chłopów regularnie była nawiedzana przez duchy, pojawił sie więc cel dla guslarza – trzeba będzie przeprowadzić dziady i pomoc dokończyć ducha ich sprawy.
Centrum rytuału – ognisko, kolorowy ogień,plus trochę innej pirotechniki pozwalającej tworzyć guslarzowi słupy ognia.
Krąg chłopow dookoła, powtarzająca schemat i słowa gularza.
Następnie atak wściekłych duchów, próbujących przerwać krąg i rytuał.
Do pomocy przybywa elficka frakcja i pomaga odegnac wściekle duchy.
Pojawia sie mgła, i kolejno wychodzą z niej duchy z niedokończonymi sprawami.
Cel, punkt centralny, zgromadzenie, podniosła atmosfera, schemat, zagrożenie, rozwiązanie”


Kamil Siepka

Dobry rytuał wymaga JAK NAJMNIEJ logistyki

Wiąże się to trochę z punktem powyższym, ale bardziej z koordynacją. Czy rytuał wymaga obecności Wróżki Sruszki, która ma lokację o dwa kilometry stąd, Elfiej Panny, które o siódmej idzie na agro i trzeba do niej dzwonić, oraz koniecznie po dwie osoby z każdego oddziału, z których jeden właśnie poszedł na miasto, kupować Śląską na grilla, a dwa są chuj wie gdzie? No to spaprałeś rytuał. Rytuał wymaga Magicznego Kryształu, w którym świecą pierdolone, ukochane przez larpiaków LEDy, a Magiczny Kryształ się wyładował i właśnie ktoś go podłącza do gniazda zapalniczki w samochodzie i odpala silnik, żeby go podładować? Spierdoliłeś rytuał.

Po pierwsze: rytuał idealnie nie powinien wymagać nikogo i niczego, co oznacza, że nikt nie powinien być krytyczny i żaden rzadki rekwizyt nie powinien być krytyczny dla jego odbycia się. Jeśli już musi być ktoś niezbędny, to niech to będzie celebrant. Jeśli już musi być coś niezbędnego, niech to będzie coś zastępowalnego, a przynajmniej łatwego do przyniesienia i nie wymagającego przygotowań.

Jeśli samo odbycie się rytuału wymaga wielu konkretnych osób, to masz niemal gwarantowane obsuwy i opóźnienia. Zaczyna się „ej, nie rozchodźcie się jeszcze, będzie rytuał!”, które dla budowania wrażeń i przeżyć jest odpowiednikiem napicia się strychniny przed maratonem. Sensownie optymalna jest sytuacja, kiedy rytuał wymaga celebranta, oraz x+ uczestników. I na nikogo nie czekacie. Start o czasie. Ktoś się spóźnił? Trudno, trzeba się było nie spóźniać.

Rytuał jest celem samoistnym

Co oznacza, że wystarczającym powodem jego odbycia się powinna być przyjemność z uczestniczenia w nim. To NIE oznacza, że nie może mieć roli na grze, ale gra nie powinna na nim wisieć. Nie powinien być $ScenarioKeypoint_bool, gdzie dopiero po odjebaniu rytuału gra rusza dalej (i ruszy dalej, niezależnie od jakości rytuału: nie można powiedzieć larpiakom, że zjebali rytuał bo potem Osoba Bezpieczeństwa Emocjonalnego będzie ich przez trzy godziny musiała okrywać kocykiem i robić im kakałko).

Istnienie owych $ScenarioKeypoint_bool wynika z tego, że na larpach w pewnym momencie ludzie znudzili się WBo3 (Wielka Bitwa o Trzeciej) a ciężko było wymyślić inną kulminację na 200 osób, więc zaczęto robić WRo3 (Wielki Rytuał o Trzeciej). Strasznie trudno (łamane na niemożliwe) jest na larpie zrobić Rytuał Wspólnotowy dla takiej masy ludzi, więc walono Rytuały Formalne z całą grą jako widziami to tak naprawdę doprowadziło do toksyczności słowa „rytuał”.

„Wygeneruj larpa:

  • dużo różnych grup zebranych w jednym miejscu
  • suddenly wielkie zło appears
  • powstała magiczna bariera, nikt nie może opuścić tego miejsca
  • przez najbliższe półtora dnia szukasz magicznych artefaktów
  • wielki rytuał na koniec

Nie mówię, że to jest zawsze zły schemat, ale zdecydowanie grałem go zbyt wiele razy.”

Jakub Wasielak

Rytuał wymaga aktywnego uczestniczenia

Jego uczestnicy nie mogą się ustawić z góry w roli widzów. Celebrant nie powinien się musieć spocić krwią, żeby do czegoś ich wciągnąć. Bariera obciachu potrafi być silna, ale musisz, jako uczestnik, starać się ją przełamać. Inaczej doświadczenie będzie paskudne dla wszystkich. Wyobraź sobie siebie: starasz się zrobić z rytuału religijnego coś w rodzaju mszy gospel, ale napotykasz na samych stojących sztywno ludzi, gapiących się na Ciebie niekomfortowo. Sama ta myśl powoduje, że twarz wychodzi Ci z tyłu głowy, prawda? Więc nie rób tego innym. Angażuj się. Jeśli wyraźnie widzisz, że celebrant wprowadza powtarzający się respons, podejmij ten respons. Pomagaj mu! Im wcześniej i mocniej się zaangażujesz, tym lepiej pociągniesz innych, tym lepiej wyjdzie całość. Jeśli masz być ceglanym klocem, obciążeniem dla innych, to idź po prostu do namiotu, przemyśl te całe „larpy”

Rytuał wymaga zakończenia

Inaczej w końcu rozlezie się, zamiast zakończyć. To nie musi być jakaś wielka kulminacja (choć oczywiście nie ma w niej nic złego), to może być kilka słów, ale powinno być wyraźne odcięcie – rytuał się skończył, idziemy stąd. Nie przeciągaj. Zdaj sobie sprawę kiedy energia zaczyna opadać, kiedy zmęczenie przestaje być ekstatyczne, a staje się nudne.

Arrakis naucza filozofii noża – odrąbujemy to, co niekompletne, i mówimy: „Teraz jest kompletne, ponieważ tutaj się kończy”.

Ten tekst też wymaga zakończenia.

I tu się kończy. Miłego.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.