Od długiego czasu wszyscy wiedzą, że:
- Grimdark jest dla prawdziwych, twardych graczy, których mierzi cukierkowy heroic
- Grimdark jest dla nadętych pozerów, którzy mają osobne żyletki do cięcia się na każdy dzień tygodnia
I gdyby jeszcze udało się znaleźć dwoje ludzi, którzy mają podobny pogląd co do tego, co to właściwie jest ten ponuromrok, to moglibyśmy się już radośnie nienawidzić i zabijać w jego ataku i obronie. A tak tkwimy w bagnie sporów definicyjnych. I oto zstępuję na ono bagno i będę je suszył zapalniczką. Z oczywistym rezultatem, ale to i tak zabawne.
Wikipedia definiuje grimdark. Jeśli wejdziecie na wikipedię, to zauważycie łatwo, że strona „grimdark” występuje w dwóch wersjach językowych – angielskiej i polskiej. Dinozaurów, którzy pamiętają historię polskiego Warmłotka, nie powinno to zaskakiwać w ogóle. Łatwo tu zacytować całość artykułu na polskiej wiki:
Wikipedia:
Grimdark – podgatunek fantastyki o tonie, stylu lub scenerii, który jest szczególnie dystopijny, amoralny lub pełen przemocy. Termin jest inspirowany hasłem strategicznej gry stołowej Warhammer 40,000: „In the grim darkness of the far future there is only WAR ” . Grimdark jest blisko związany z dark fantasy.
Jep. To tyle.
Na angielskiej wiki również jest garść poglądów, co to właściwie jest, częściowo spójnych, częściowo rozbieżnych. Charakterystyczne, że nawet definicja gatunku składa się z kłótni. Witamy w cudownym świecie mójhammerów. Zacznijmy od czegoś innego.
Jesienna Gawęda.
W swoim tekście o grimdarku, Paweł pisze, że jest rozbieżny z Jesienną Gawędą. Po czym opisuje dokładnie Jesienną Gawędę. Ludziom, którzy urodzili się po Bitwie pod Grunwaldem (witamy na planecie, przywykniecie), warto tu wytłumaczyć co, kto i jak. Jesienna Gawęda była podejściem do prowadzenia RPG (głównie Warhammera), opisanym na łamach czasopisma Portal i różnych dodatków przez Ignacego Trzewiczka. Mamy tu zabawną sytuację, bo serio mało kto pamięta, czym ona jest. Zróbmy sobie widełki:
Czym ona była.
Świat jest paskudny i chce Cię zabić i zabija Twoją rodzinę i wszystkich przyjaciół. Przechodząc przez przygodę zostaniesz całkowicie zeszmacony, połamią Ci ręce i nogi, ale czołgając się na nosie na końcu wbijesz wykałaczkę w oko demona i GO KURWA ZABIJESZ I WYGRASZ KURWA. Główna idea tego podejścia to był sukces okupiony ciężką ceną/ofiarą i przez to tym bardziej wartościowy. Płacisz za niego wszystkim, albo niemal wszystkim i osiągasz go na samej krawędzi poddania się i rozpaczy. Ignacy Trzewiczek wzorował się tu na Johnie Wicku (nie, nie tym Wicku), który nigdy nie mógł się zdecydować, czy jest bardziej psychopatą, czy bardziej sadystą. Warto przy tym nadmienić, że Jesienna Gawęda była heroiczna jak kurwisyn, ludzi dosięgały tam plagi, których nikt by nie przetrwał, a oni brnęli dalej. Heroiczny heroizm – w takim „Cwale” (przygoda z wydanego przez czasopismo Portal dodatku do Warhammera – „Władca Zimy”) niemal całość przygody odbywa się… w cwale. Potem walka z kilkoma armiami orków, z mega demonem, a potem cwał. To były opowieści o bohaterach z pogranicza superbohaterskości (albo bezwstydnie poza nią), tak groteskowe w triumfach i porażkach, że najlepszym współczesnym porównaniem byłby chyba film „Hateful Eight” Tarantino.
Jak jest pamiętana.
Zawsze pada deszcz. Nienawidzimy Trzewiczka na wieki!
Jjep…
Co właśnie jest tak bardzo zabawne, bo opisując – nieświadomie – główne rysy koncepcyjne Jesiennej Gawędy, Paweł jednocześnie odcina się właśnie od Jesiennej Gawędy. JG to polska interpretacja grimdarka, przez długi czas, aż do powrotu wahadła, będąca najbardziej koszerną i uznaną jej wersją, wystarczającą do gardzenia Anglikami i Amerykanami, którzy czołgali się wtedy po podziemiach i znajdowali skrzynie ze złotem. Słuchaj, możesz mi wierzyć, albo nie wierzyć, ale jeśli nauczono Cię w Polsce grania w Warmłotka, to niemal na pewno w jakiś sposób nauczono Cię grania jesiennogawędowego. Aż tak w nas weszło.
Czego dowiadujemy się przy tym o ponuromroku? Otóż tego, że wszyscy zgadzają się tylko w tym, że pada deszcz. Ilość ozdobników mroku, jego składniki, czy komuś wolno gwałcić postaci, czy nie wolno, czy zżera się dzieci, czy nie zżera, czy jest gotycko, czy romańsko i czy gra się tylko umierającymi na odrę szczurołapami, czy można też Czempionem Imperium, to jest wszystko jądrem nieustannej wojny. Ale jakaś zgoda jest co do tego, że ogólnie w światach ponuromrocznych jest źle, nawet bardzo źle i jakieś tam światło niosą tylko nasi bohaterowie. A kim są ci bohaterowie?
I tutaj Paweł idzie mocno po naszej, polskiej interpretacji Warmłotka (pochodzącej właśnie z Jesiennej Gawędy, a jakże). Spójrzmy zamiast tego na Games Workshop, na to, co oni i ich stowarzyszeni wydawcy oddają w ręce graczy:
- Warhammer i Warhammer 30000 i 40000. Dowodzisz armią, złożoną z najrzadszych jednostek we wszechświecie, gigantycznych tytanów, broni, mających po tysiąc lat, których zostało już w całym wszechświecie ze trzy, w kluczowych bitwach, które przesądzą o losie X. Gdzie X to coś wystarczająco wielkiego.
- Rogue Trader. Jesteś handlarzem, do którego należy niewyobrażalny majątek. Możesz mieć armie z milionów żołnierzy, a planety, wielkości i bogactwa obecnej Ziemi, mogą być Twoimi wiosennymi rezydencjami wypoczynkowymi.
- Dark Heresy. Jesteś agentem Inkwizycji, jako jeden z niewielu (może jeden na miliard) ludzi dopuszczono Cię do najmroczniejszych sekretów. Masz pod rękami potęgę zupełnie niepowstrzymywalnej organizacji, boją się Ciebie wszyscy, siejesz śmierć i zniszczenie według własnego widzimisię, bez żadnych ograniczeń.
- Deathwatch. Grasz elitą samych w sobie ultraelitarnych superżołnierzy, tak absurdalnie elitarnych, że wytrzymaliby godzinę walki z Chuckiem Norrisem.
I tak dalej. Co po tym widzimy? Bardzo ważną rzecz. Ponuromrok jest TŁEM. Wszystkie te szczurołapy, ginące w jesiennym błocie i beznadziei są TŁEM, na którym tym jaśniej wybijają się absurdalnie bohaterskie postaci, w które wcielają się gracze. Zepsuty krasnolud z Warhammera (źródło nieustannych narzekań na to, że może wziąć kulę z muszkietu na klatę) jest CELOWY. Nasi herosi z wielkimi, błyszczącymi muskułami, albo absurdalnymi pancerzami wspomaganymi błyszczą tym jaśniej na tle błota i szczurów. Koncepcja grania szczurołapem i umierającym na suchoty dokerem jest koncepcją polską, właśnie z czasów Jesiennej Gawędy i poza Polską niemal nieznaną (jasne – profesje startowe w podręczniku są bardzo przyziemne, ale rozwój z nich dość szybko zabiera nas w rejony bohaterskie). Te umierające na suchoty sczurołapy to nasza własna wersja ponuromroku, nie wspierana za bardzo przez źródła i stąd będąca przyczyną nieustannych wojen o redukcję dysonansu poznawczego. Co z tego? No cóż…
Czy takiego ponuromroka da się larpować?
Nie da się.
Oczywiście „nie da się” znaczy tyle, co „jest to bardzo, bardzo trudne”, albo „jest to bardzo, bardzo drogie”. Podobnie „nie da się”, jak nie da się larpować wampirów, nie da się larpować magów, nie da się larpować wiedźminów. Czyli nie możemy tego larpować, ale możemy udawać, że to larpujemy. Czemu nie możemy tego larpować? Ano dlatego, że koncepcja kontrastu, opartego o bohaterów na pierwszym planie i brudne tło na drugim jest trywialna w powieści, filmie, czy rpg, gdzie głównych bohaterów jest garstka. Jest niemożliwa tam, gdzie głównych bohaterów jest setka, a tła prawie w ogóle nie ma. Wampir oparty jest o mity samotnego, dręczonego przez swoją klątwę pasożyta, wyklętego, ściganego przez cały świat, kryjącego się przed nim i atakującego go z cienia. Tam, gdzie jest trzydzieści wampirów, tam tak naprawdę nie ma żadnego wampira, wszyscy mają po prostu tabliczkę „wampir, liek totalnie straszny i samotny” i grają między sobą podsumowanie sprintu w korpo. Podobnie zbierz razem setkę bohaterów warhammerowych, błyszczących tym światłem niepokonalności, z których każdy właśnie chce się wybijać z tła i rezultaty są groteskowe. Gdzie bohaterami są wszyscy, nie jest nim nikt. A KAŻDY chce być tym w świetle punktowca. I KAŻDY chce, żeby to INNI byli tłem. Ten świat to syf i błoto, więc ja zapewnię w nim odrobinę humoru i beztroski (si, si, bene!). Ten świat to zwycięstwo Chaosu i zepsucia, więc to ja zapewnię w nim zwycięstwo Młota Sigmara. Sami bohaterowie. Żadnego tła. Każdy gra swojego własnego larpa, każdy chce się wybijać spomiędzy innych, odrzucamy nawzajem swoje wątki, bo przeszkadzają w naszym, aż larp przypomina agorę, na której dwie setki panów w togach wbiły palce jak najgłębiej w uszy i wrzeszczą jak najgłośniej. I nie można się nawet przyczepić do ludzi, że unikalne płatki śniegu, bo właśnie na tym, na unikalnych płatkach śniegu na tle ogólnego syfu, polega Warhammer. W tym wszystkim jednego jesteśmy naprawdę pewni – to my wiemy, co to jest właściwy ponuromrok i to tamci nam go psują, próbując się ponad niego i z niego wyrwać. My próbujemy grać na tle ich, oni na tle nas. Oczywiście zdarzają się pomysły na serio tak gimbohawajsko kretyńskie, że poza wszelką granicą krytyki (#kmwtw, #pdk), ale w większości jest to po prostu dialog ślepego z głuchym na temat przeżyć niemowy.
Więc? Co…?
Moja odpowiedź to hard fantasy. A co to jest hard fantasy? A o tym już w następnym odcinku. Do którego muszę sobie dość mocno pozbierać myśli, bo sensowne odcięcie go od ponuromroku nie jest łatwe.